Ktoś mnie tu w tym roku wyraźnie rozpieszcza! Z jednej strony drogi miałam pole chabrów (już nie ma, popsikali czymś, niech to...), zaś z drugiej: po horyzont białe pola łubinu wąskolistnego. Czegoś takiego u mnie jeszcze nie siali (wiwat płodozmian!). Moje wrażliwe na piękno serce oszalało z zachwytu, więc wybaczcie sporą ilość zdjęć, gdyż nie mogłam się opanować:
A z bliska to taka roślinka:
Jeden był nawet niebieski, specjalnie dla mnie chyba :) :
z zielonym sąsiadem też przyjemnie wygląda:
Część tego pięknego pola (malutka :) ) wróciła ze mną do domu. Większość kwiatów wylądowała w wazonie, ale niektóre z nich przeniosły się do wieczności utrwalone w glinie:
No dobra, przyznaję, trochę mnie tym razem poniosło, ale mój zachwyt nad delikatnością tej rośliny i rysunkiem jaki zostawiała odbita w glinie sięgnął zenitu. Powstała cała łubinowa kolekcja:
Tymczasem w ogrodzie hoduję takie łubiny, jak poniżej. I uwielbiam je. Wiele moich dziecięcych wspomnień jest z nimi związanych. Gdy na nie patrzę od razu wspominam dziadka i babcię oraz ich domek na stacji kolejowej, a obok na nasypie cała łubinowa łąka, do której wzdychałam oddzielona torami, do których nie wolno mi było się zbliżać... Raz jednak dziadek zerwał dla mnie bukiet gigant stając się wtedy w mych oczach prawdziwym Supermanem ;). Mam przeogromny sentyment do tych kwiatów i nie mogło ich zabraknąć w moim ogrodzie.