Choć raz chciałam napisać coś super na bieżąco, ale ostatnio ze wszystkim mam poślizg, więc i ten post wpisał się w ten niechlubny trend. Coż :) Minął już prawie miesiąc od kiedy wróciłam z podróży do Włoch, a konkretnie Wenecji. Byłam tam z okazji pięknej uroczystości rodzinnej ( kocham Cię moja mała Siostrzyczko i mój nowy Szwagrze ;) ! ). Było cudownie, wróciłam naładowana wspomnieniami i doświetlona promieniami słońca. Wenecję widziałam już raz, a było to równo 20 lat temu. Tym razem odwiedziliśmy jednak nowe miejsce, o którym wcześniej nie miałam pojęcia, mianowicie wyspę Burano. Jest ona położona na lagunie weneckiej i słynie z bajecznie kolorowych domów.
Kolory fasad budynków rzadko się tam powtarzają, gdyż aby pomalować dom, właściciel musi prosić o pozwolenie
lokalne władze, które oprócz pozwolenia na samo malowanie, muszą się
zgodzić na kolor farby używany przez właściciela.
Widać, że właściciele bardzo dbają o swoje oryginalne domy, ozdabiając je pasującymi, nieraz wręcz bajkowymi, dodatkami i roślinnością w donicach.
Zielony szczególnie mi się podobał. Uchwyciłam też jego wiekową mieszkankę:
Wytropiłam też małe ceramiczne dodatki:
Generalnie cała wyspa jest miejscem niesamowitym, a spacer po niej jest wielkim zastrzykiem energii. Czuje się tam jeszcze atmosferę autentycznej, starej osady rybackiej. Zaletą jest także fakt, że trafia tam zadziwiająco mało turystów, więc po wizycie w Wenecji można tam naprawdę odetchnąc i odpocząć od tłumu.
Burano, oprócz kolorowych domów i rybołóstwa, słynie z jeszcze jednej rzeczy mianowicie koronek. Lokalni romantycy przedstawiają nawet koronkarstwo jako
przedłużenie tradycji naprawiania sieci. Ja jako rasowy tropiciel wszystkiego co posiada jakąkolwiek fakturę i da się odcisnąć w glinie zaopatrzyłam się w dwie sztuki. Przyjechały ze mną ptaszki ( jakżeby inaczej) oraz aniołek, bo sezon świąteczno-anielski zbliża się wielkimi krokami. :)
Na pewno wkrótce znowu je zobaczycie :)