Właśnie mijają 4 lata od kiedy mieszkamy na wsi. Jestem zdziwiona faktem
jak dużo się od tego czasu zmieniło, ile się nauczyłam i jak inaczej
patrzę na wiele spraw. Nigdy nie byłam do końca "miastowa", dzieciństwo
przesiedziałam w stajni w lesie, zaś każde wakacje spędzaliśmy w głuszy
pod namiotem zaopatrzeni w wędki, siekierkę i butlę gazową. Jednak mieszkanie na prawdziwej wsi 24/7 to zupełnie
inna historia. Tu mieszka się po prostu DOBRZE. W zgodzie z naturą, z
porami dnia i roku, i z jakimś wewnętrznym rytmem. Żyje się spokojnie,
choć zawsze jest co robić. Pory roku wyznaczają to, jakie to akurat będą
działania. Dzięki przeprowadzce po tak krótkim okresie czasu wiem (myślałam, że takie rzeczy będę wiedziała jak już będę konkretnie
doświadczoną babuszką ;) ), co i gdzie zerwać na różne dolegliwości i
są to najczęściej "chwasty", które jak do tej pory mijałam bez emocji. Spiżarnię mam
pierwszy raz pełną odlotowych przetworów na zimę, (choć nie wiem jak
znalazłam na to czas ;)) I jeszcze jedno: już moje dwuletnie dziecko wie
jak rozpoznać żurawia po klangorze...("Mamo, ziuziawie!"). Ja się tego
nauczyłam, gdy byłam o 30 lat starsza... :) I to właśnie jest niesamowite.